Jeśli już mam coś upiec, to stawiam na ten przepis. Dlaczego?
Bo składniki zawsze są dostępne w moim domu i nie muszę specjalnie wychodzić do sklepu.
Bo cały proces zajmuje około pół godziny, a czas zwykle mnie goni.
Bo tego przepisu po prostu NIE DA SIĘ zepsuć.
Bo wprowadzając drobne modyfikacje jestem w stanie zupełnie zmienić ich smak, dzięki czemu nie mogą się znudzić.
I ostatnie - bo po prostu kocham muffiny!
Jedna bardzo, bardzo ważna uwaga:
Muffiny najlepiej smakują, gdy są upieczone w silikonowych foremkach, a nie papierku. Po upieczeniu muszą odparować, lecz papier wchłania tę wilgoć i później ciasto wydaje się lekko rozmiękłe. Do tego podczas "obierania" babeczki zrywamy z niej skórkę, a uwierzcie mi, nie ma lepszej opcji od zjedzenia jeszcze ciepłego muffina z roztopioną czekoladą i chrupiącą skórką!
Tak wyglądają moje foremki. Każda "z innej parafii", ale kupowałam je sukcesywnie w miarę, jak moja (oraz mojej rodziny i znajomych ;)) miłość do muffinów rosła. Jasnobrązowa na 6 babeczek została zakupiona jako pierwsza w Auchan, ciemnobrązowa w outlecie Dajar Home&Garden (niestety, przed każdym pieczeniem muszę lekko posmarować ją masłem, żeby ciasto nie przywierało), a pojedyncze w IKEI w zestawie po sześć w opakowaniu (przed zakupem sprawdźcie jednak, czy rzeczywiście jest ich sześć - ja tego nie zrobiłam i dopiero po powrocie do domu zauważyłam, że brakuje jednej brązowej).
Tyle tytułem wstępu. Czas na przepis!
Składniki
ok. 75 g masła
2 szklanki mąki
1 szklanka cukru
3 łyżeczki cukru waniliowego
2 łyżeczki proszku do pieczenia
ćwierć łyżeczki sody oczyszczonej
niecała szklanka mleka
jajko
tabliczka czekolady (ja używam gorzkiej, ale wedle uznania)
Najpierw wstawiam piekarnik na termoobieg 200 stopni - w czasie gdy on się nagrzewa, zdążę zrobić ciasto. Następnie na małym ogniu rozpuszczam masło i odstawiam na chwilkę do wystygnięcia. Do miski wsypuję mąkę, cukier, proszek do pieczenia, cukier waniliowy oraz sodę - tzw. "suche" składniki. Teraz wlewam masło, następnie mleko (po każdym z tych "mokrych" składników dwoma-trzema ruchami wszystko mieszam łyżką). Na koniec wbijam jajko i całość mieszam, aż do uzyskania w miarę jednolitej konsystencji (ciasto może być lekko grudkowate). Kroję czekoladę (zwykle jedną kostkę na 6-8 części) i wsypuję do miski. Ponownie mieszam, rozdzielam do foremek i wstawiam do piekarnika na 18 minut. I voila! Gotowe :)
Niestety, niezwykle ciężko jest im zrobić zdjęcie, bo naprawdę szybko znikają ;) Jestem zbyt leniwa, żeby je jakoś dodatkowo ozdabiać. Zresztą uważam, że nie potrzebują dodatkowej porcji kremu i cukru. Jeśli jednak ktoś lubi przyozdabiać swoje wypieki, to mam dla Was kilka pomysłów :)
www.weheartit.com
nie zgodzę się, że nie można zepsuć tego przepisu ;) mnie raz nie wyszły muffinki, ale to dlatego, że zapomniałam, że je piekę i ... trochę zbyt długo grzały się w piekarniku przez co uzyskały mało apetyczny czarny kolor i wątpliwy zapach, smaku nie poznałam, bo musiałam je wyrzucić ;) ten przepis wygląda na fajny i spróbuję go tym razem nie zepsuć! myślę, że do rzeczy niezbędnych do wypieku trzeba jeszcze dodać czasomierz :)
OdpowiedzUsuńprzyznam, że koleżanka niedawno też zepsuła przepis, a to dlatego, że w trakcie pieczenia wysiadł jej prąd. Jak już sprowadzili elektryka, który ponownie go włączył okazało się, że piekarnik się popsuł :P i ciasto było do wyrzucenia ;)
Usuń